O mnie

Moje zdjęcie
Joginka zakochana w poznawaniu kultur, językach: obcych i tym ojczystym oraz pisaniu w nich niestworzonych rzeczy. Od ponad 2 lat mieszkająca na wulkanicznej Lanzarote. Masz pytanie?Chcesz się ze mną czymś podzielić? NAPISZ DO MNIE! lanzarote.blog@gmail.com

czwartek, 11 sierpnia 2011

Kalimo, daj żyć!

Oto przyszła ona - wszechogarniająca, dusząca, odzierająca z sił - Kalima czyli piach z marokańskiej części Sahary przysłany do nas wraz z wiatrem. Oto co mówi ciocia Wikipedia:

Kalima jest związana z burzami piaskowymi nad Saharą i transportem pyłów przez wschodnie wiatry. W czasie Kalimy na Wyspach Kanaryjskich widzialność spada (przypomina mgłę) i drobne cząstki pyłu pokrywają ulice, domy i inne obiekty.
Dla mieszkańców Wysp Kanaryjskich Kalima oznacza suche i gorące powietrze i temperaturę która przekracza 40 st. C.

Widoczność rzeczywiście spada znacząco, chociaż to, co jest teraz to podobno i tak nic - tak mówią Tutejsi. Natomiast co do samopoczucia to rzeczywiście - fatalne... Ja osobiście 2 dni temu ewidentnie czułam się na skraju choroby i przespałam 15 h. Wczoraj natomiast w pracy - pomijając jej ogrom i nawał, czułam się zupełnie zdekoncetrowana, bez energii, trzęsły mi się ręce... Zupełnie nie rozumiałam co się ze mną dzieje (tym bardziej po 15h snu!) aż koleżanka z pracy uświadomiła mi - Kalima.

Tej nocy, żeby było ciekawiej, nie mogłam spać mimo niesamowitego zmęczenia. Przekręcałam się z boku na bok aż w końcu z bezsilności o 5 nad ranem weszłam na matę i zrobiłam godzinę jogi i zasnęłam na 2,5 godziny. Dziś jest jakby lepiej, ale postanowiłam też się nie dać. Pójdę popływać, schłodzić się i psychicznie wgram sobie program antykalimowy! No bo tak być nie może!

sobota, 6 sierpnia 2011

Samochody na Lanzarote czyli (nie) UWAGA auto!

Rozleniwiłam się. Nie było mnie tu od tygodnia. Robię sobie sjesty, leżę do góry brzuchem i chodzę na plażę. W przerwach między pracą a pracą oczywiście. Zwolniłam tempo. Uznałam, że skoro są wakacje a ja jestem właśnie tutaj, na mej miłej Lanzarote, to mam zamiar się trochę zrelaksować. Hiszpański styl siestowy wszedł mi w krew ;)Dni ostatnio sa piękne, stopień opalenia wzrósł, zadowolenia z życia również.

Styl prowadzenia na Kanarach
Dziś będzie krótko o zebrach. Tych, "leżących" na ulicy. A dokładnie o poczuciu bezpieczeństwa, jakie można tutaj bezczelnie mieć, przechodząc na drugą stronę jezdni. Nieustannie pozostaję zadziwiona tym, jak kierowcy traktują pieszych. Jest po prostu kulturalnie! 

Samochody - nie uwierzycie - zatrzymują się i przepuszczają pieszych! Żeby tylko samochody...autobusy nawet! Bardzo mi się to podoba, chociaż pozostawiłam zaprogramowane mi w dzieciństwie patrzenie "lewo, prawo, lewo"  zanim wejdę na jezdnię( tak na wszelki wypadek) to i tak mogę być pewna, że auto się zatrzyma. 

A jeśli nie, to znaczy, że prowadzi turysta ;) Niby nic takiego, ale ja pozostaje nieustannie zdziwiona i nieustannie mi miło, gdy ktoś rezygnuje z przejechania mnie. Co smutne - w Polsce takie zachowanie to rzadkość. Pamiętajcie o przepuszczaniu pieszych na Lanza, bo oni są do tego przyzwyczajeni. Więc jazda przez przejście z założeniem,że jest inaczej może średnio się skończyć ;)

Na dziś koniec pisania, bo czeka na mnie potężny słownik angielsko hiszpański i El Pais. Czas się na nowe słownictwo, bo od nauki języka też mam sjestę i to już zdecydowanie za długo.

Hasta luego, muchachos!