No to mam za sobą - windsurfing w Las Cucharas (nazwa tutejszej plaży) . Warunki miałam idealne - nie za mocny wiatr, ale taki, żeby trochę poniósł.
Dostałam lekcję teoretyczną na brzegu, z symulatorem, a później deskę i najmniejszy żagielek dla początkujących. I do wody! Trochę się bałam, jak to przy każdym nowym wyzwaniu, ale jak mówi tytuł jednej z moich ulubionych książek - "Feal the fear and do it anyway". No to zrobiłam.
Wpadałam do wody na początku, ale już po pewnym czasie byłam w stanie złapać wiatr i powolutku poślizgać się po wodzie. Świetne uczucie.
Dostałam lekcję teoretyczną na brzegu, z symulatorem, a później deskę i najmniejszy żagielek dla początkujących. I do wody! Trochę się bałam, jak to przy każdym nowym wyzwaniu, ale jak mówi tytuł jednej z moich ulubionych książek - "Feal the fear and do it anyway". No to zrobiłam.
Wpadałam do wody na początku, ale już po pewnym czasie byłam w stanie złapać wiatr i powolutku poślizgać się po wodzie. Świetne uczucie.
Lekcja trwałą ok 2,5 h, instruktor cały czas czuwał - jeśli tylko mnie zniosło zaraz podpływał łodzią i mnie holować do bezpiecznego miejsca wyznaczonego do ćwiczeń..
Wymagające dla ciała (plecy, ramiona, uda), ale niezła zabawa. Ja przed lekcją zrobiłam swoją praktykę jogiczną pod kątem pracy ciała w windsurfingu (a raczej moim wyobrażeniu o niej).Okazało się, że się nie pomyliłam - core stability to esencja.
Oto adres szkoły (strona www także w języku Polskim!).
Imię mojego instruktora to Eric - Francuz, ale lekcję prowadzi także po angielsku (i oczywiście hiszpańsku). Polecam!
no ja wróciłem dzisiaj (23.07.2012)
OdpowiedzUsuńjeszcze wczoraj pływałem pod okiem Eric'a
złapałem bakcyla ;-)
polecam!!!