Co mi się stało? Skręciłam poważnie kostkę, jestem już 1,5 miesiąca na zwolnieniu. Był trzy tygodniowy gips, teraz opaska elastyczna, dalsze przemierzanie uliczek Lanzarote o kulach i czekanie na rehabilitację. We wtorek jadę do szpitala na pierwszą sesję, ciekawe co też za cuda będą mi robić. Widząc jak Hiszpanie tną teraz wszechobecnie koszty możliwe, że przypiszą mi dzbanek sangrii jako przeciwbólowy i dużo cierpliwości.
POGODA: ostatnie 3 dni były przepiękne, świeci słońce i jest spokojnie choć jeszcze kilka dni temu wiał dziki wiatr, ocean na Costa Teguise był wzburzony, mało przyjemnie, raczej zimno i dość szaro. O surfowaniu nie było mowy.
Jako, że ostatnio nie jestem zmuszana żadnymi okolicznościami do wstawania, dziś postanowiłam wrócić do starych, dobrych nawyków i o 7 rano wybrałam się na spacer na plażę Famary.
Było już jasno, chociaż wschodu słońca nie widziałam i nigdy go tutaj nie zobaczę. Ani ja, ani nikt inny.
Dlaczego? Wulkaniczny klif okalający plażę skutecznie zasłania miejsce, w którym wschodzi słońce. Wielka szkoda, byłoby pewnie spektakularnie. Po godzinnej medytacji, nieco zmarznięta wracając do domu pstryknęłam kilka zdjęć, oto one:
Samotna łódeczka o poranku |
Kamień wulkaniczny? Prawie, tyle, że z plastikowej torby na śmieci. Smutna sprawa - plaża Famary miewa bardzo zaśmiecone miejsca. |
Supermarket (supermarkecik raczej) ze swoim super-strażnikiem powyżej. |
Typowy widok Famary - przewieszone przez balkony pianki |